Kryzys
W Paragwaju poczuliśmy pierwszy raz, że jesteśmy w innym świecie. Argentyna, Chile i Urugwaj, choć różne od siebie i odmienne od tego, co znamy, wciąż były łagodnym przejściem w inność. Paragwaj uświadomił nam, że zmieniliśmy kontynent. Tyle różniących się od siebie rzeczywistości w granicach jednego, niewielkiego kraju. Było egzotycznie i intrygująco. Bez wzgledu na region wszędzie otaczali nas niesamowicie przyjaźni i pomocni ludzie.
Po krótkim pobycie w Brazylii, którą już znaliśmy i do której wracaliśmy jak na odpoczynek po nieco cięższych paragwajskich realiach, nastąpiła Boliwia. I to był już zupełnie inny świat... Od architektury po ludzi, zwyczaje, a nawet zwierzęta - boliwijskie psy zazwyczaj trzymały się na uboczu.
Już wcześniej, od chwili gdy przyjechaliśmy do argentyńskiej Salty, Boliwia na stałe zawitała w naszych głowach. Chcieliśmy nawet udać się na krótko na południe kraju po zakup namiotu, i choć plan ostatecznie upadł, dużo rzeczy od tego momentu przekładaliśmy na czas pobytu w Boliwii. Przez 3 miesiące w Argentynie, Chile i Urugwaju uprawialiśmy boliwijską prokrastynację: kupimy w Boliwii, zrobimy w Boliwii, odpoczniemy w Boliwii. A rzeczywistość odwróciła wszystko do góry nogami. To nie w Boliwii, ale po Boliwii musieliśmy odpocząć.
Ciężko Boliwię nazwać krajem latynoskim. To kraj ludów andyjskich, wielokulturowy, widać to na pierwszy rzut oka. Różni się od wszystkich swoich południowych i wschodnich sąsiadów i jeszcze bardziej jest skontrastowany wewnętrznie. To najbiedniejszy kraj Ameryki Południowej. Transport wewnątrz kraju to katorga i horror: warunki sanitarne, bezpieczeństwo, higiena... Wszystko odciska swoje piętno, a nie można stamtąd po prostu uciec, bo boliwijska różnorodność fascynuje, chciałoby się ją poznać, zrozumieć, a już na pewno dotrzeć do naturalnie pięknych cudów natury, których w Boliwii bez liku. Najpierw jednak codziennie trzeba przymknąć oczy na zabiedzone psy, tony śmieci, wszędzie, nawet w parkach narodowych, patrzeć jak ludzie ciskają pod siebie odpadki, znieść brud i piekące w nozdrza zapachy, a nawet widok ludzi załatwiających swoje potrzeby na środku chodnika w centrum miasta. W pewnym momencie pękają oczy i ma się dość. I mnie to dopadło w Sucre...
Nie mogłam wyjść na zewnątrz, bo wiedziałam, co mnie czeka, nie mogłam jeść ani planować co dalej. Straciłam zainteresowanie krajem. Poza jedną rzeczą - bardzo chciałam zobaczyć Park Eduardo Avaroa i ta jedyna myśl trzymała mnie w ryzach.
W Parku Avaroa spędziliśmy kilka dni blisko natury, nasyciliśmy wzrok nieprawdopodobnymi widokami i odpoczęliśmy od boliwijskich metropolii. Później dobiło nas trochę Uyuni: brzydkie, brudne i bardzo zimne po zachodzie słońca miasto. Krótki oddech przyniosło Chile i pustynia Atacama, tak piękna, że nie sposób nie poczuć się szczęśliwym.
Powrót do La Paz był gwoździem do trumny, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą: brak chęci wyjścia na zewnątrz, mdłości, wstręt do wszystkiego, frustracja, myśli o ucieczce... Kłótnia.
Po kłótni, jak po burzy, powoli zaczęło wychodzić słońce. Zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego obydwoje jesteśmy w takim stanie? Kryzys podróżniczy? Jeśli tak, to pewnie jeszcze trochę potrwa, a już staje się nie do zniesienia.
Na szczęście La Paz okazało się rewelacyjnym miastem. Nie zapędzaliśmy się już w lokalne zakamarki, dla własnego zdrowia psychicznego pozostawaliśmy w kręgach turystycznych i było bardzo dobrze.
Zaczęliśmy mieć przypuszczenia, że ten dziwny stan może mieć bezpośredni związek z Boliwią. Zmieniliśmy więc plany. Zdecydowaliśmy się odpuścić północ i jechać do Peru przez boliwijską Copacabanę i Isla del Sol, gdzie znowu doświadczyliśmy widoków tony śmieci... i powrotu stanu sprzed 2 dni.
W końcu, po 35 dniach w Boliwii, nastało Peru. W autobusie do Puno peruwiańskich linii już poczuliśmy różnicę, ale wjazd nas trochę zmartwił - wszystko wydawało się bardzo boliwijskie. Jednak sama świadomość zmiany czyni cuda, powoli zaczynaliśmy dostrzegać, że coś się zmieniło - wewnątrz i na zewnątrz.
Później nastąpił Kanion Colca i perspektywa 3-dniowego treku postawiła nas na nogi. Zaczęliśmy entuzjastycznie kombinować, którą trasę i jak zrobić, aż sami zdziwiliśmy się tak nagłym przypływem energii.
A jednak to nie kryzys podróżniczy, jedynie boliwijski.