Początek

Początek

Wyjechaliśmy średnio przygotowani, tylko z bagażem podręcznym (10 kg na głowę).

Trasa - określona bardzo zdawkowo, raczej palcem na mapie.

Hiszpański - połowa nas przez 3 miesiące próbowała ogarnąć poziom komunikatywny, żeby nie zginąć i nie umrzeć z głodu.

Przygotowanie techniczne - jedyne wysokojakościowe i sprawdzone rzeczy, jakie posiadamy to buty trekkingowe i plecaki. Gdyby się uprzeć, można by do tego dodać softshelle i spodnie przeciwdeszczowe. Poza tym 3 powerbanki, w tym jeden o znacznej mocy, iPad z klawiaturą, służący za coś w rodzaju komputera, telefony, aparat, kindle, zapasowa bateria do aparatu, słuchawki, przewodnik, kompas, moskitiery na głowę. Śpiwory są, ale jakości kiepskiej - do porzucenia przy pierwszym zawodzie bądź uszkodzeniu. Namiotu brak. Co trzeba, kupimy na miejscu.

Zapobiegawczo: szczepionki, tabletki do uzdatniania wody, przeciwbólowce, przeciwgrypowce, antybiotyk z długim terminem przydatności. Mugga x 4 (3 roll-ony i spray), z czego zachowała się jedna. Reszta wyrzucona przez obsługę Wizzaira na lotnisku w Warszawie, pomimo pojemności 50 ml. Ponoć nie można ich przewozić z powodu szkodliwości dla zwierząt... Udało się uratować jeden preparacik dzięki sprawnej akcji przeklejania naklejki antyperspirantu na roll-on z Muggą.

Łagodny wstęp do podróży stanowiła wizyta u przyjaciół w Eastbourne (pozdrowienia dla Patrycji i Dragosa!).

Początek nas rozpieścił - zostaliśmy zawiezieni na lotnisko i wsadzeni na pokład samolotu. Łatwiej już nie będzie.