Camping w Puente del Inca

Camping w Puente del Inca

Szukając campingu w Puente del Inca, dostaliśmy wskazówki od lokalnego przechodnia, aby udać się do otwartej szopy po środku wioski i tam, pod zadaszeniem, wygodnie rozbić sobie namiot na betonie. Nie przemówiło to do nas, więc szukaliśmy dalej. Niedługo potem znaleźliśmy na skraju wioski dom z większym podwórkiem i szyldem na płocie - camping.

Pole namiotowe wyglądało na zamknięte. Nikogo tam nie dostrzegliśmy poza dwoma Rottweilerami. Gdy już mieliśmy odchodzić pojawiła się zmotoryzowana pani i powiedziała, że możemy się rozbić, za drobną opłatą. Opłata nie była aż tak drobna (200 ars), ale w porównaniu z obskurnym hostelem za 720 ars wydawała się dealem życia. Tak myśleliśmy wtedy. Nocne przeżycia i brak ciepłej wody zmieniły to przekonanie.

Brak ciepłej wody... W Puente del Inca, blisko Aconcagui i znacznie wyżej niż poprzedniej nocy w Cachuecie,  już tak ciepło nie było. Zimny prysznic nie zachęcał, szczególnie, że wiał silny wiatr. Psy, choć przyjazne, utrudniały nam rozbicie namiotu. Musieliśmy być stanowczy, bo Rottweilery miały ochotę pokazać nam, kto tu rządzi. Ten największy wciąż siadał na środek namiotu, podczas gdy my próbowaliśmy ustawić stelaż. Znikąd pomocy, pani czmychnęła do domu i do rana słuch o niej zaginął.  Udało nam się przechytrzyć grubego Rottweilera, rozłożyć namiot i położyć się spać wcześniej, aby wypocząć przed jutrzejszą Aconcaguą i jak najszybciej się stamtąd zabierać.

Namiot stał nieopodal rzędu drzew i ogrodzenia - tam, gdzie odnaleźliśmy jedyny skrawek drobnej trawy. Powoli przyzwyczailiśmy się do dźwięków, co nie było łatwe w wietrzną noc, ze zwierzakami spacerującymi wokół ogrodzenia i zupełnie nieznanymi odgłosami ptaków. Noc wydawała się spokojna i szybko udało nam się zasnąć.

Po kilku godzinach zaczęły wybudzać nas kroki i szczekanie psów. Najpierw w oddali, później coraz bliżej. Nasze obronne psy zapadły w głęboki sen (mieliśmy podejrzenia, że jeden jest głuchy), a nam wydawało się, że ktoś podchodzi pod ogrodzenie. Nad namiotem świeciła latarnia. Zaczęliśmy dostrzegać cienie. W końcu ktoś przeskoczył na pole namiotowe, tuż obok nas, i zaczął po nim chodzić. Serca waliły nam tak, że nie słyszeliśmy własnych myśli. Na szczęście, bo wyobraźnia w takich momentach bywa gorsza niż rzeczywistość. Zanim wpadliśmy w panikę i z postawy półleżącej z wytrzeszczonymi oczami przeszliśmy do akcji (pewnie ucieczka albo wal kijem w głowę), Rottwailery zauważyły intruza i zainterweniowały skutecznie. Usłyszeliśmy głośne szczekanie i szybki bieg. Później skok przez płotek... i byliśmy uratowani. Psy jeszcze długo po tym były niespokojne, co słyszeliśmy w półśnie, bo my, o dziwo, zasnęliśmy szybko. Chyba nas to wykończyło 🙂 Rano wszystko było znowu bardzo spokojne. Ustał wiatr, wokół ani żywej duszy. Zrobiło się cieplej. Zanim nastał pełny świt spakowaliśmy namiot i odprowadzeni do bramy przez obrońców, widocznie zadowolonych z udanej misji, zaczęliśmy się wspinać krętą drogą w górę. 

Kierunek Aconcagua!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.