Co się dzieje, gdy przekraczasz granicę Argentyna – Chile nocą

Co się dzieje, gdy przekraczasz granicę Argentyna – Chile nocą

Gdy przeszliśmy przez kontrolę graniczną po stronie chilijskiej, było już ciemno (ok. 20:00).

Nie mieliśmy szans na złapanie stopa, więc przeszliśmy kolejne 2 km do najbliższej miejscowości, w której, według informacji od celników, miał być hostel. Miejscowość, do której doszliśmy składała się z 3 ulic, a na nich oświetlony był tylko jeden budynek - ogromny hotel. Byliśmy już zmęczeni, a dookoła, poza ogromnymi górami piętrzącymi się tuż przy drodze, ciężko było cokolwiek dostrzec. Z lekkimi obawami o budżet  postanowiliśmy sprawdzić ceny pokojów. Usłyszeliśmy, że nie ma wolnych miejsc. Na szczęście, bo ceny rozpoczynały się od 1500 zł. Na pytanie o inne hostele lub campingi w okolicy Pani odparła, że skoro mamy namiot, to możemy się rozbić na trawniku przed hotelem. Po czym dodała, że możemy oczywiście korzystać z łazienki, a na II piętrze jest salon i internet. Pięknie! W międzyczasie spojrzałem na menu... cena kolacji wynosiła 5000 clp (260zł)...

Uradowani rozbiliśmy namiot, doznaliśmy ciepłej wody (!!) i zasiedliśmy na II piętrze z przewodnikiem i mapą Chile. Oczywiście po pół godziny zrobiło się na tyle wygodnie, że zaczęły pojawiać się kolejne potrzeby – gorąca kawa, herbata! Poszedłem na dół zakupić napoje, ale nikt nie chciał mi ich sprzedać. Pani głosem niedopuszczającym sprzeciwu odparła: „proszę tu przyjść z dziewczyną”. Ok... chwilę później razem z Domi zostaliśmy zaprowadzeni do stołówki pracowniczej i zapoznani z głównym kucharzem, Rafaelem. Miła pani streściła naszą historię, po czym Rafael zaczął przynosić nam bułeczki, dżemy z pomarańczy własnej roboty,  sery, dulce de leche, kawę, herbatę, owoce, jogurty ... 

Siedzieliśmy z Rafaelem przez 3h "rozmawiając" o Chile, choć chilijski hiszpański brzmi jak inny język. Opowiadał o swojej pracy i o sieci hoteli, w której pracuje niemal całe życie. Na stokach obok hotelu regularnie trenują olimpijczycy i mistrzowie w narciarstwie, snowboardzie, speed climbingu z całego świata. Często też zatrzymują się tu kolarze. Opowiadał o miejscach, które musimy odwiedzić i potrawach, których musimy spróbowac, o swojej rodzinie i o tym, że chciałby kiedyś przyjechać do Europy. Zaprowadził nas do swojej ogromnej kuchni, w której pracuje 40 osób, do swojego biura, pokazał zdjęcia rodziny w tradycyjnych strojach chilijskich. Na koniec dał nam całą reklamówkę bananów i winogron na jutrzejszy dzień oraz zaprosił na śniadanie. 

Po tym zaskakująco miłym odpoczynku ulokowaliśmy się w swoim namiocie. Była już północ. Nie zdążyliśmy rozłożyć spiworów, gdy podszedł ochroniarz z latarką i spytał co my tu robimy. Pomyśleliśmy: o nie, pewnie zmiana warty, miła pani z recepcji skończyła pracę, Rafel też już w domu, nie przekazali informacji. Starałem się mu to wszystko wyjaśnić... A on znowu „Co wy TU robicie?”, „Przecież jest zimno! A Pan z dziewczyną!” „Chodźcie ze mną do hotelu”.  Zabrał nas na III piętro. Otworzył ogromną salę z kanapami, fotelami i pięknymi obrazami na ścianach. Powiedział, że możemy je sobie do woli poprzestawiać, wskazał, które są wygodne 😀 i dodał, że rozmawiał już z Rafaelem i że rano nas zbudzi i zaprowadzi na śniadanie. Obowiązkowo! Nie dało się skutecznie zaoponować. Istny plebiscyt dobroci. Kto może zrobić więcej!

Następnego dnia wypoczęci i z owocową wyprawką poszliśmy łapać stopa do Santiago. Piękne powitanie w Chile, i to w moje imieniny 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.