Brazylia pełną gębą – São Paulo
Sao Paulo - ponoć jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Brazylii, a my wylądowaliśmy w jego centrum, na stacji autobusowej, o 7:00 rano w sobotę. Dla niektórych piątkowa impreza się jeszcze nie skończyła. Po ulicach chodziło kilku zombie. W drodze do hostelu mijaliśmy też wioski namiotowe pod mostem, a przy najbliższej stacji metra stał tłum bezdomnych. Było brudno. Ale ekipy sprzątające już działały. Staraliśmy się chyłkiem i niezauważenie przemknąć do hostelu, do którego mieliśmy ok. 3 km. Nie udawało się. Dwie trzeźwe osoby z wielkimi plecakami przyciągały wzrok wszystkich. Na szczęście tylko wzrok i kilka łapek bezdomnych nieszczęśników. Dzielnica hostelowa była już spokojniejsza.
Mimo, że byliśmy zmęczeni podróżą nocną (brazylijskie autobusy to nie oaza spokoju, praktykuje się oglądanie filmików i słuchanie muzyki bez słuchawek nawet o 4:00 rano), ożywiły nas słońce i rozmowa z Magdą i Elegantem na Skypie. Wykorzystując zaskakujący przypływ energii, poszliśmy na poranny Free Walking Tour po mieście. A on okazał się niebywale zorganizowany. Zazwyczaj bywało tak, że chętni na opowieści za napiwki zbierali się w wyznaczonym punkcie w mieście o danej godzinie, gdzie czekał już na nich ktoś w pomarańczowej koszulce, najcześciej dwie osoby, chętne oprowadzić po mieście i poopowiadać - jedno z nich po hiszpańsku, drugie po angielsku. Tutaj też byli ludzie charakterystycznie ubrani w firmowe koszulki, ale było ich dużo więcej. Grupy od razu zostały przydzielone do danego przewodnika i odchodziły w odstępach 15 minutowych z miejsca spotkania, po uprzednim zarejestrowaniu się i wpisaniu swoich danych na tablecie. Nie więcej niż 15 osób. Było kilku koordynatorów tego procederu. Z każdą grupą na spacer udawały się dwie lub trzy osoby: główny mówca, koordynator zamykający pochód i pilnujący, by nikt się na pewno nie zgubił. Wszyscy byli bardzo kontaktowi i chętni udzielić informacji na każde pytanie. Młoda, oprowadzająca nas dziewczyna szastała datami jak przy odpowiedzi na lekcji historii. Wszyscy byli niesamowicie zaangażowani. Przerwa obiadowa miała miejsce w bufecie z lokalnymi przysmakami. Ochoczo wróciliśmy tam po raz drugi, zaraz po spacerze.
Wsród morza informacji dotyczących historii kraju, w większości w odniesieniu do Sao Paulo, dało się zauważyć ogromną różnicę w brazylijskim stylu formowania się tożsamości narodowej, w porównaniu z Chile, Argentyną i Urugwajem. Wspomniane kraje przez długi okres czasu budowały swoją tożsamość w silnym związku z kulturą europejską, co zresztą wielu mieszkańców krajów Ameryki Południowej uważa za ogromną stratę, a niektórzy nazywają to nawet żałosnym. Architekturę i sposób życia, także po uniezależnieniu się od mocarstw europejskich, wzorowano na europejskiej kulturze i zwyczajach, czego rezultatem są wszechobecne w Argentynie, Urugwaju i trochę w Chile (choć tam króluje głównie architektura kolonialna) budowle stylizowane na renesansowe, barokowe i klasycystyczne, będące 100 - 200 lat młodsze od ich europejskich odpowiedników. W Sao Paulo natomiast króluje architektura modernistyczna, czyli odpowiadająca okresowi rozwoju miasta. Ponadto do rozbudowy miasta zaangażowano wielu miejscowych architektów (choć nie tylko). Wiele konstrukcji było bardzo ekstrawaganckich jak na tamte czasy. Architekci prześcigali się w projektowaniu budynków jak najwyższych, najbardziej futurystycznych, o labiryntowych wnętrzach. W rezultacie Sao Paulo jest trzecią największą po Nowym Yorku i Hong Kongu koncentracją drapaczy chmur.
Nasz pierwszy dzień w Sao Paulo skończył się dość wcześnie. Po obiedzie organizm przypomniał sobie jak mało snu zaznał poprzedniej nocy, około 17:00 wróciliśmy więc do hostelu, zajęliśmy się sprawami stacjonarnymi i po chwili padliśmy. Nazajutrz, w niedzielę, poszliśmy na główną ulicę miasta - Avenidę Paulista. Nasza przewodniczka wspomniała, że w niedzielę ulica jest zamknięta i obfituje w wydarzenia kulturalne i handlowe. Nie do przegapienia. I rzeczywiście było niesamowicie. Tłumy pieszych, rowerzystów, rolkarzy, pokazy uliczne, stragany, popisy cyrkowe, protesty, tańce, koncerty... A w środku całego zamieszania przepiękny park egzotycznych roślin. Sao Paulo przerosło nasze wyobrażenia. Miasto tryska energią i różnorodnością, kolorami, smakami. W powietrzu czuć swobodę i radość życia.
Ale, jak w przypadku każdej metropolii, a szczególnie południowoamerykańskich, są też ciemne strony miasta. Są dzielnice, w które lepiej się nie zapuszczać. Jest też dużo bezdomności, w ilości przewyższającej każde miasto, jakie do tej pory zdołaliśmy odwiedzić. Przy każdej stacji metra, ważniejszym budynku, centrum kulturowym mieszkają, a raczej koczują, bezdomni. Tworzą całe osiedla. Najwięcej jest ich przy Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i stacji metra Catedral. Ale nie ma powodów do obaw. Gdy dzieje się coś niebezpiecznego, są to zazwyczaj ich wewnętrze konflikty. Poza tym przy każdym skupisku bezdomnych przez cały dzień i noc stoją patrole policji. Wydaje się, że policja nie ingeruje w życie bezdomnych. Reaguje dopiero, gdy konflikty wewnętrzne przeradzają się w akty przemocy. Mieszkańcy Sao Paulo też odnoszą się do bezdomnych raczej ze współczuciem i zrozumieniem. Słyszeliśmy kilka głosów usprawiedliwiających obecność bezdomnych w tak reprezentatywnych częściach miasta jak główna katedra: ludzie, którzy zostali zepchnięci na obrzeża społeczeństwa nie chcą dać się zepchnąć na obrzeża miasta. Ich obecność w centrum i we wszystkich strategicznych miejscach miasta nie daje władzom zapomnieć o ogromnym problemie, jaki stanowi bezdomność w Sao Paulo.
W Sao Paulo znajduje się też bardzo ciekawe Mercado Municipal. Choć uprzedzano nas, że panuje tam drożyzna, a sprzedawcy są wyjątkowo wyczuleni na turystę, skuszeni różnorodnością produktów, szczególnie owoców, postanowiliśmy iść na rekonesans. Najciekawsze były stragany z przyprawami, połowy z nich nie znaliśmy.
Na straganach z owocami można próbować wszystkiego. Kupiliśmy więc jeden owoc za 20 zł (grubo przepłacając) :D, ale przed tym próbując 20 innych w oryginalnych połączeniach: czirimoja z karambolą, mango z białym winogronem i truskawkami, papaja z limonką. Najlepszy okazał się dragon fruit. Niestety sprzedawca tak podbił cenę, że musieliśmy z niego zrezygnować i zadowoliliśmy się czirimoją - bardzo słodkim owocem o niejednoznacznym smaku, trochę przypominającym aromat w landrynkach, ale bardziej soczystym. Najlepiej smakuje z czymś kwaśnym, np. z karambolą lub limonką.
Pokręciliśmy się po Sao Paulo trochę w poszukiwaniu waluty paragwajskiej. Mimo bliskości obu krajów i wielkości miasta żaden kantor nie miał paragwajskich guarani. Wypłaciliśmy reale brazylijskie w bankomacie w obawie, że w Paragwaju może być trudniej płacić kartą. W banku, na pytanie, jak wysoka jest prowizja za wypłacenie waluty przy użyciu zagranicznej karty, pan, który ochoczo stwierdził, że wie, jak nam pomóc, zaprowadził nas do urządzenia i wykonał transakcję za nas, wypłacając 1000 reali. Bez tłumaczeń i nieco zrezygnowani zabraliśmy gotówkę, godząc się, że o sumie pieniędzy, z jaką pojedziemy do Paragwaju zdecydował los.
Z gotówką w portfelu ruszyliśmy na stację po bilety do Foz do Iguaçu, aby w końcu zobaczyć osławione wodospady, właściwie krajobraz, od którego zrodził się pomysł podróży do Argentyny, a który pózniej rozprzestrzenił się na całą Amerykę Południową. Autokary wieczorne były dwa, wybraliśmy wcześniejszy, z dworca, który znajdował się 30 min jazdy metrem od naszego hostelu. Ten bilet był tańszy. Czas i siły mieliśmy, postanowiliśmy zaoszczędzić pieniądze. A później okazało się, że był to ten sam autobus. Pojechaliśmy na odległy dworzec tylko po to, by po prawie dwóch godzinach kołowania po mieście dojechać na dworzec przy naszym hostelu. W dodatku nasze miejsca sprzedano jeszcze dwóm innym osobom. Siedząca za nami para młodych Brazylijczyków skwitowała to zdaniem "witamy w Brazylii" 🙂 Ale nie było tak źle. Na szczęście nie kazano nam się przesiadać (Alleluja! Przesiadki z ilością jedzenia, jaką Patro zabiera na pokład to bardzo skomplikowana operacja logistyczna). Jechaliśmy całą noc, znów wystawieni na głośne dźwięki gier, muzyki i filmów z kilku rożnych aparatów telefonicznych. A rano powitał nas żar tropików.