Iguazu x 2. Wielka woda i wielka turystyka

Iguazu x 2. Wielka woda i wielka turystyka

W Foz do Iguaçu, mimo, że była godzina 9:00 rano, było już naprawdę gorąco. A przecież czerwiec to miesiąc zimowy 🙂 Do naszego hostelu mieliśmy około 2,5 km, niedużo, więc poszliśmy pieszo. Nie było czym oddychać, do hostelu przyszliśmy wykończeni jak po 30 km marszu. Ale prysznic i chłodne hotelowe pokoje potrafią zdziałać cuda. Otrząsnęliśmy się z marazmu i zmęczenia i poszliśmy coś zjeść, marząc o kolejnym pysznym brazylijskim bufecie. Odzyskaliśmy energię w momencie, gdy wszyscy inni udawali się na sjestę. Jedyna dostępna opcja to bufet w supermarkecie. Nie było tak wybornie, ale spełnił swoją funkcję i po zaspokojeniu potrzeb byliśmy gotowi na zorientowanie się w terenie i możliwych opcjach dojechania do wodospadów.
Wodospady znajdują się w parku stworzonym specjalnie pod nie. Próbując odnaleźć miejską informację turystyczną natknęliśmy się na mnóstwo agencji, które oferowały dowóz do parku za 50 zł od osoby od strony brazylijskiej i 70 zł od osoby od strony argentyńskiej. Poszliśmy na stację autobusową i okazało się, że autobus miejski do parku brazylijskiego (nr 120) odjeżdża co 20 minut i bilet kosztuje 3,60 zł. Postanowiliśmy pojechać z plecakami i od razu po parku przejechać na stronę argentyńską. Bilet do Argentyny kosztował jedynie 6,5 zł/os.
Przed Parkiem Narodowym Iguaçu poszliśmy jeszcze do znajdującego się 200 m dalej Parku Ptaków. Miało to być centrum ratunkowe dla słabych osobników. Weszliśmy i byliśmy przerażeni pierwszym widokiem: zobaczyliśmy stłoczone w jednej, nie za dużej klatce kilka gatunków ptaków. Mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy do zoo. Na szczęście później sytuacja się trochę unormowała, ptaki latały na dużo większej przestrzeni, ograniczonej siatką poza polem widzenia, a niektóre na wolności.
Park Iguaçu od strony brazylijskiej to marmurowe toalety i przystrzyżona trawa. Typowo turystyczne miejsce. Autobusy przewożą grupy turystów z atrakcji do atrakcji. Można łodzią podpłynąć pod wodospady, wybrać się na kajaki, rowery. Wodospady ogląda się z podestów i wyznaczonych na nich punktów widokowych. Od czasów islandzkich żaden wodospad nie był w stanie zapaść nam w pamięć, ale to co zobaczyliśmy tutaj zupełnie zatarło pierwszy grymas spowodowany asfaltowymi ulicami i przystrzyżoną (w parku narodowym!) trawą. Krajobraz wyglądał nierealnie, jak podkoloryzowany landszaft u babci w domu. Kilkadziesiąt ogromnych wodospadów, a wokół gęsta, intensywnie zielona egzotyczna roślinność i głośny szum spadających hektolitrów wody. Żadne nagromadzenie przymiotników tego nie opisze.
Spacer po podeście odbywał się w tłumie turystów i ostronosów, które potrafią otworzyć plecak, dostać się do torby, szybko zabrać interesujący je smakołyk i czmychnąć na drzewo.
Brazylijska strona parku daje obraz panoramiczny, po stronie argentyńskiej znajduje się jednak znacznie większy obszar Iguazu, można też podejść o wiele bliżej do wodospadów, szlaki są znacznie dłuższe. Pojechaliśmy więc i tam. W Puerto Iguazu od razu poszliśmy na lody, a potem kupiliśmy argentyńskie wino, czyli dwie z trzech rzeczy, które w Argentynie smakowały nam najbardziej. Hotelik też był całkiem przyjemny, z prywatnym pokojem i basenem. Cieszyliśmy się, że znowu wróciliśmy do Argentyny. Chociaż, trzeba przyznać, że to miejsce różniło się od naszych ulubionych argentyńskich miejsc. Było piekielnie turystyczne, do stopnia, w którym gubi się człowiek, a zaczyna podział na głupiego turystę i krwiopijczą turystykę.
Cataratas de Iguazu, jak nazywa się park argentyński, nie był już tak odpicowany jak strona brazylijska. Pierwsza argentyńska infrastruktura wodospadowa powstała już w latach 30-tych, ta nie była aż tak stara, ale zdecydowanie sięgała lat 80-tych. Park posiada około 10-kilometrową trasę na główny punkt widokowy i kilka krótszych na nieco bardziej oddalone pojedyncze wodospady. Jest też pociąg, który wozi turystów do głównego punktu. Strona argentyńska pokazuje wody w mikrozbliżeniu, można podejść bardzo blisko ogromnej masy spadającej wody, zmoczyć się. Porozmawiać za bardzo nie można, bo w porównaniu z brazylijskim dźwiękiem wodospadów ten dźwięk jest 3 razy bardziej zintensyfikowany. Jest też więcej dzikich zwierząt: poza ostronosami są małpy i mnóstwo cudowronków.
Ciężko powiedzieć, z której strony lepiej oglądało się Iguazu. Nie żałujemy, że nie próbowaliśmy nawet dokonywać wyboru. Wstęp do parku i dojazd jest kosztowniejszy w Argentynie - 100 zł vs 65 zł za park i 14 zł vs 3,60 zł za dojazd. Ale zakwaterowanie było droższe w Brazylii.
Po powrocie z parku szykowaliśmy się na skorzystanie z basenu, ale zaczęło padać. Do tego okazało się, że trzeba szybko załatwić sprawę bankową, tzn. wysłać skan podpisanego dokumentu. W hostelu nie mieli drukarki, więc w deszczu, późnym wieczorem, lataliśmy po Puerto Iguazu w poszukiwaniu punktu ksero lub wydruków. Odsyłano nas z miejsca do miejsca i w każdym poprzednio wskazanym posyłano do kolejnej pewnej miejscówki. W końcu stwierdziliśmy, że nigdzie dalej nie idziemy i poszliśmy do pobliskiego optyka, w którym bardzo miła pani udostępniła nam swoje biuro. Na zapleczu, gdzie mogliśmy ściągnąć, zedytować, podpisać i wysłać dokument, dodatkowo ogrzaliśmy się i wysuszyliśmy. Ludzie są super!
Następnego dnia wciąż padało. Mimo deszczu poszliśmy zobaczyć Tres Fronteras, czyli miejsce, z którego widać Argentynę, Brazylię i Paragwaj. Po prostu brzeg rzeki 🙂
Z Puerto Iguazu chcieliśmy się dostać do Paragwaju. W pobliżu nie ma przejścia granicznego Argentyna - Paragwaj, trzeba przejechać do Brazylii, a raczej, jak się okazało, przez Brazylię. Jest autobus, który jedzie z Puerto Iguzu bezpośrednio do Paragwaju, nie zatrzymując się w Brazylii. Oszczędziło nam to zbędnych formalności na granicy argentyńsko - brazylijskiej. Prosto z Argentyny wjechaliśmy do Ciudad del Este autobusem pełnym cebuli, ziemniaków, kartonów i z paniami ewidentnie śmiejącymi się z nas, jedzących mango. Później dowiedzieliśmy się, że mango nie jest przysmakiem w Pragwaju i uważane jest za pokarm dla świń 🙂 A mi tak smakuje! Horoskop chiński jednak nie kłamie 🙂 Podróż trwała jedynie 40 min.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.