Wszystkie kolory północnej Argentyny – Humahuaca, Purmamarca, Tilcara

Wszystkie kolory północnej Argentyny – Humahuaca, Purmamarca, Tilcara

W Yali spędziliśmy tylko jedną noc i ruszyliśmy do Humahuaci. Droga z Yali do Humahuaci była czystą przyjemnością. Tamtejsze góry przybierają kolory, których nawet po Landmannalaugar górom nie przypisywałam. A to tylko jeden element krajobrazu pełnego dolin, kanionów, otwartej zielonej przestrzeni i krętych dróg.

Do Humahuaci przybyliśmy po południu, głodni, bo na campingu drożyzna, a nasze własne zapasy były bardziej niż skąpe. Ale północ pod tym względem jest wspaniała! Każdy zakręt oferuje mnóstwo ulicznego żarełka. Panie na przystankach przekrzykują się w ofertach lokalnych specjałów. Melodia Humahuaci, a właściwie całej północy od Salty po granicę z Boliwią, to coś co brzmi: "Ajummitas, tamaaaaales, sanłi, sanłi!" Czyli: "Mamy humitas, tamales, kanapki!". "Sanłi" to nasz ulubiony dźwięk, a humitas - ulubiona potrawa uliczna.

Humahuaca to malutkie miasteczko z piękną panoramą Andów widoczną z wielu miejsc w mieście. Głównym punktem miasteczka jest plac na wzgórzu i pomnik poświęcony bohaterom walki o niepodległość (Monumento de los Héroes de la Independencia) otoczony wielkimi kaktusami. Zabudowa, bardzo przypominająca scenografię filmów o Dzikim Zachodzie, ozdobiona jest muralami, najczęściej związanymi z Pachamamą bądź rdzennymi mieszkańcami terenów. Mało kto mówi po angielsku.

Pół godziny od centrum miasteczka znajduje się punkt widokowy Peñas Blancas.

Piękny El Hornocal jest już trudniej dostępny. O możliwość dojazdu trzeba zapytać w hostelu lub na ryneczku (nieopodal rzeki) tudzież na dworcu autobusowym. Panowie w samochodach terenowych zbierają grupkę 6 osób, kasują 200 ars od osoby, zabierają cię 30 km wzwyż, na wysokość 4200 m n.p.m., i tam zostawiają na godzinną kontemplację 14-kolorowego pasma górskiego. My pojechaliśmy w bagażniku, ale na miękkich pufach 🙂

Na punkt widokowy (trawkę, gdzie można sobie wygodnie przycupnąć) idzie się 10-15 minut i łapie się zadyszkę. Dobrze jest przed wyjazdem zaopatrzyć się w liście koki (na każdym rogu jakaś babcia sprzedaje). Ich żucie pomaga utrzymać dobre samopoczucie na dużych wysokościach, dodatkowo poprawia humor i łagodzi ból głowy.

Nieopodal Humahuaci (20 min busem colectivo), w Uqui, znajduje się przepiękna Quebrada de las Senoritas - kanion o niezwykłych, czerwonawych kolorach. Najlepiej zobaczyć go późnym popołudniem i wieczorem przy zachodzie słońca, kolory są wtedy niesamowicie nasycone.

Z Quebrady wracaliśmy już nocą, modląc się, by któryś z pędzących tą trasą autobusów się zatrzymał (nocą ciężko z autostopem, collectivos o tej porze też już smacznie chrapią). W końcu jeden z długodystansowych pojazdów postanowił nas zabrać, chyba tylko dzięki kobiecie z dwójką małych dzieci stojącej z nami na przystanku. Mała 5-letnia dziewczynka zagadywała nas po angielsku.

W Humahuace zatrzymaliśmy się w Giramundo Hostel - miejscu z niezwykle przyjazną atmosferą, przyjemnym patio, świetną muzyką i bardzo kontaktowymi ludźmi. Hostele w Ameryce Południowej to temat na oddzielny artykuł, wiele z nich jest niespodzianką. Patia, pięknie oświetlone nocą, często zaopatrzone są w hamaki, stoliczki, czasami huśtawki. Aż chce się siedzieć do samego rana! Kuchnie zazwyczaj są duże i bardzo dobrze wyposażone. W Argentynie cena noclegu w 99% zawiera śniadanie (typowo argentyńskie) i prawie wszędzie takie same - biała buła z dulce de leche.

Z Humahuaci pojechaliśmy do Tilcary - bardzo ładnego miasteczka w klimacie Humahuaci, ale zdecydowanie bardziej turystycznego. Najbliższe atrakcje to krótkie treki do Garganta del Diablo, wodospadu i do ruin miasteczka Inków. Humahuaca podobała nam sie bardziej, choć w Tilcarze znowu trafiliśmy na świetny hostel (Waira), polecony przez dziewczyny spotkane w Giramundo. W Ameryce Południowej najlepszym źdródłem informacji są spotykani na trasie ludzie. Nawet ze skąpym hiszpańskim jest się w stanie uzyskać dużo cenniejsze informacje od ludzi niż z przewodników, internetu czy informacji turystycznej.

Po nocy w Tilcarze odwiedziliśmy Purmamarcę. Purmamarca położona jest u stóp kolorowych gór i samo przejście dookoła miasteczka dostarcza wielu estetycznych wrażeń.

Purmamarca jest też bazą wypadową na Salinas Grandes - małą pustynię solną, z przepięknym widokiem na Andy. Niestety nie można się tam dostać busem colectivo i trzeba skorzystać z taksówek bądź busów prywatnych, które liczą sobie sporo - aż 300 pesos od osoby. My zgadaliśmy się z argentyńską parą i wynajęliśmy taksówkę, by długo nie czekać. Cena była taka sama. Przy okazji usłyszeliśmy kilka ciekawostek dotyczących specyfiki dialektu używanego w Buenos Aires (lunfardo), tradycyjnej parilli, asado i tego, że Argentyńczycy kupują ubrania w Europie na wakacjach, bo taniej 🙂

Chcąc dostać się z Purmamarci do Cafayate, musieliśmy przejechać z Purmamarci do Jujuy, a z Jujuy do Salty. I tam utknęliśmy. Nasz transport się spoźnił, ostatni autobus z Salty do Cafayate dawno już odjechał. Na szczęście hostel El Andaluz czekał na nas z otwartymi ramionami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.