Chaiten i delfiny w Santa Barbara

Chaiten i delfiny w Santa Barbara

Przyjechaliśmy do Chaiten około 14:00 po przepięknej podróży z Futaleufu. Wyjątkowo urodziwa część trasy przebiega wokół jeziora Yelcho, w którego intensywnie niebieskiej wodzie odbijają się zaśnieżone szczyty gór. Chaiten ma nie mniej piękną scenerię. Otoczone górami miasteczko z jednej strony zachwyca lazurową wodą, z drugiej wulkanem o bajkowym kształcie.

Wjechaliśmy do miasteczka w środku sjesty. Ulice były puste, sklepy pozamykane. Bardzo nam się podobało, mieliśmy wrażenie, że miasto zostało pozostawione tylko dla nas. Ale, w związku z tym, nigdzie nie mogliśmy uzyskać żadnej informacji. A potrzebowaliśmy: hostelu, transportu, chilijskiej waluty. Po dwóch godzinach błąkania się od zamknietej informacji turystycznej do Naviery Austral (operatora transportu wodnego) i stacji autobusowej, w końcu spotkaliśmy osobę, która podczas sjesty postanowiła wyjsć z domu. Przemiła pani, robiąca porządki w ogrodzie, zadzwoniła w naszym imieniu do tajemniczej informatorki, która poprzez telefon i po angielsku wytłumaczyła nam całą topografię miasteczka, ze szczegółami takimi jak: gdzie się zatrzymuje autobus do Puerto Montt, gdzie i kiedy można kupić bilet, gdzie jest sklep, hostel i restauracja, w których można płacić kartą. A byliśmy bardzo głodni.

Polecona restauracja miała nawet wifi! Po pysznym caldillo (zupa z owoców morza) i churisco (kanapka z 3 rodzajami mięsa), kilku chwilach na Whatsappie (pozdrowienia dla Ilony!) i na windguru.cz, ruszyliśmy po bilety do Puerto Montt. Na jutro dostępne było tylko jedno miejsce, ale polecono nam zjawić się godzinę przed odjazdem i sprawdzić, czy jakaś rezerwacja nie została zwolniona. Taki był plan. Odpuściliśmy zwiedzanie Parku Puliman z ciężkim sercem po otrzymaniu informacji, że bez 4x4 zbyt wiele nie zobaczymy i postanowiliśmy zrelaksować się na plaży, na której miały regularnie pojawiać się delfiny. Windguru przepowiadał bezdeszczową ciepłą noc. W Bariloche odczuliśmy pierwszy chłód i zaakceptowaliśmy fakt, że będzie już tylko zimniej. A tu taka niespodzianka! Nie mogliśmy jej nie wykorzystać.

Plaża Santa Babara znajduje się 10 km od Chaiten, co było równoznaczne z autostopem. Po 3 km marszu pod całkiem stromą górkę w końcu zatrzymał się czerwony pick-up, z którego rozbrzmiewała głośna chilijska muzyka folkowa. Mario - starszy pan w berecie z fajką w ustach - zaprosił nas do auta, z zastrzeżeniem, że damy siadają z przodu. Miał bardzo silny akcent i ciężko nam było go zrozumieć, szczególnie, że muzyka zagłuszała nawet silnik. Zrozumieliśmy tylko tyle, że najpierw pojedziemy kawałek za plażę załatwić mariową sprawę, a później Mario odwiezie nas na plażę. Przystaliśmy, co robić. Mario, nie w ciemię bity, zawiózł nas w miejsce składowania żwiru i kamieni. Z tyłu vana miał łopatę i zasugerował, że potrzebuje wrzucić trochę gruzu do bagażnika. Patryk zakasał rekawy...

Po uronieniu kilku kropel patrowego potu zostaliśmy, zgodnie z obietnicą, odwiezieni na plażę.

Plaża była prawie pusta. Zbliżał się zachód słońca. Dostrzegliśmy pierwsze delfiny i wciągnęło nas. Skakały blisko skałek, na których siedzieliśmy. Przypływały grupkami, najcześciej po trzy. Zanim wróciliśmy po aparat, na brzegu zebrało się kilka osób i delfiny odpłynęły nieco dalej.

Sprawdziliśmy na iOverlanderze i wszystko wskazywało na to, że plaża Santa Barbara to doskonałe miejsce na biwak. Nasze rozkminki przerwał przyjazd Francuzów, którzy z miejsca zaczęli rozbijać się nieopodal. Rozbiliśmy się tuż koło nich. Ustawiliśmy namiot blisko plaży.

Wieczorem wciąż podpływały tam delfiny. Były też rano, gdy wstaliśmy. Niesamowite miejsce. Do tego noc była spokojna, ciepła, a ocean regularnie bił o brzeg. Czytałam wtedy Solaris. Noc przy Solaris z dźwiękiem oceanu tuż obok bardzo urealnia wizje Lema. Ocean w ciągu tej jednej nocy stał się czymś zupełnie innym.

Około ósmej zwinęliśmy manatki i ruszyliśmy z powrotem do Chaiten po drugi bilet do Puerto Montt. Byliśmy pewni, że coś złapiemy, wczoraj poszło tak gładko. A tu klops. Nic nie jechało. A później sporadycznie przejeżdzające samochody mijały nas szybko na trasie. Przeszliśmy z plecakami 7 km. Już było po 10:00, a powinniśmy byli dotrzeć na stację przed 10:30, aby szansa zdobycia biletu była realna. 4 km przed miastem, ok. 10:15, zatrzymało się auto. Dzięki uczynnym Niemcom i Szwajcarowi dotarliśmy na czas.

Na miejscu okazało się, że jest jeszcze jedno wolne miejsce i dostaliśmy drugi bilet 🙂 Ruszyliśmy Carreterą Austral do Puerto Montt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.