Pierwszy odcinek Carreteri Austral: Chaiten – Puerto Montt

Pierwszy odcinek Carreteri Austral: Chaiten – Puerto Montt

O Puerto Montt słyszeliśmy same złe rzeczy: że brzydkie, że nic tam nie ma, że jak już musimy jechać w te strony, to koniecznie do Puerto Varas albo Frutillar. Ale my już tak dużo czasu spędziliśmy w krainie jezior, że woleliśmy się przekonać co jest brzydkiego w Puerto Montt niż oglądać kolejne miasteczko w Chile w stylu niemiecko-szwajcarskim (bo tak wygląda większość zabudowań w krainie jezior). Przy okazji postanowiliśmy zrobić zakupy w Doite (chilijskim Decathlonie) i zdobyć bezprowizyjnie trochę chilijskiej gotówki, co jest możliwe jedynie w Scotia Bank.

Podróż Chaiten - Puerto Montt przerosła nasze oczekiwania. 3 razy wjeżdżalismy na prom, aby przeprawić się przez fjordy. Płynęliśmy otoczeni oblodzonymi szczytami gór, wulkanami, w pełnym słońcu, a później o jego zachodzie. Nie mieliśmy pojęcia, że będzie aż tak różnorodnie. Dzięki pięknej pogodzie zamiast dziesięciu godzin w autobusie spędziliśmy ponad połowę podróży na świeżym powietrzu, otoczeni naturalnym pięknem chilijskiej natury. Najlepiej zainwestowane 100 zł w życiu, a przynajmniej w tej podróży. No może nie licząc wydatków na Franui 🙂

Ostatnim promem płynęliśmy już o zachodzie słońca, z widokiem na rozświetlone Puerto Montt, które wcale nie wydało nam się aż tak brzydkie.

Typowo portowe, duże miasto. Przypominało momentami Reykjavik, tylko latynoska muzyka uliczna i fosforyzujący nocą krzyż, widoczny z każdego miejsca w mieście, nie pozwalały przenieść się w czasie i przestrzeni. Zatoka, przy której leży Puerto Montt też jest niczego sobie. Przy bezchmurnej pogodzie można zobaczyć na horyzoncie wulkan. Miasto położone jest na wzgórzach, nie tak stromych jak Valparaiso, ale wystarczająco wysokich, by nocą rozświetlić miasto światełkami domów i ulic.

Nasza misja nr jeden, czyli bezprowizyjna wypłata funduszy, zakończyła się sukcesem. Misja nr dwa, wskutek modyfikacji planów, została uszczuplona. Okroiliśmy zakupy w Doite do lekkich, wodoodpornych wiatrówek, przybornika - scyzoryka i termosu. Powoli, choć jeszcze trochę niechętnie, skłanialiśmy się ku decyzji ominięcia Torres del Paine - ogromnego parku przyrody, który został przez Chile bardzo zinstytucjonalizowany. Rezerwacja miejsc odbywa się przez agencję lub na miejscu z ogromnym wyprzedzeniem, a my nie mieliśmy pojęcia, kiedy tam dotrzemy. Do tego jest to spory wydatek. Miejsce na polu namiotowym kosztuje ok. 120 zł/os, wstęp do parku tyle samo. Czy chcemy zwiedzać Patagonię na czas, aby w porę dotrzeć do Torres del Paine... Nie bardzo. Szczególnie, że okolica roi się od ścieżek i podobnych widoków, a przed nami wciąż Cerro Castillo, Fitz Roy, które można przemierzać bez zbędnych formalności. Mieliśmy też przypuszczenia, że dotrzemy w rejon Torres del Paine w środku chilijskiej zimy, co oznacza kilka bardzo zimnych nocy w namiocie i nikłe szanse na dobrą pogodę, a co najważniejsze, widoczność. Zdecydowaliśmy, że jeśli zmienimy zdanie, sprzęt zawsze można wypożyczyć.

Zakupy w Doite, mimo że nie przypuszczaliśmy, okazały się nieco innym niż zwykle doświadczeniem. Sam sklep ulokowany był w centrum handlowym, a one wszystkie funkcjonują tak samo. Ale nie w Chile. To centrum dysponowało tylko jedną przymierzalnią, do której klucz miała pani sprzedawczyni. Gdy twój czas się kończył, ekspedientka pukała w drzwi, aby dać Ci o tym znać. Czasami dość stanowczo 🙂

Chociaż poświeciliśmy większość czasu spędzonego w Puerto Montt na sprawy organizacyjne i zobaczyliśmy właściwie maleńką część miasta, nie wydało nam się ono aż tak brzydkie, jak opowieści o nim. Wszyscy, którym Puerto Montt zaburzyło estetykę wspomnień z podróży powinni pojechać do Talci. W Puerto Montt zatrzymaliśmy się też w jednym z lepszych lokum na naszej trasie - hostelu Mi Hostel Tu Casa. Bez luksusów, ale bardzo miła i uczynna właścicielka hostelu pozwoliła nam skorzystać z pralki, a ostatecznie sama wyprała i wysuszyła wszystkie nasze rzeczy. Tam też spotkaliśmy ciekawych emerytów z Nowej Kaledonii, którzy od kilku lat, bez przystanku, żeglują po świecie. Sami pokonali Pacyfik i od kilku miesięcy opływają Amerykę Południową. Tak zamierzają spędzić kolejne 10 lat. Takie historie napawają optymizmem na przyszłość 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.