Chiloe i podróż promem do Puerto Cisnes

Chiloe i podróż promem do Puerto Cisnes

Z Puerto Montt ruszyliśmy na wyspę Chiloe skuszeni zapowiedzią znacznej odmienności kulturowej wyspy w porównaniu z kontynentem. I rzeczywiście tę inność czuć, nie tylko w potrawach. Można ją też dostrzec w architekturze.

W Castro - stolicy Chiloe - jedliśmy najpyszniejsze empanadki, ja marisco - czyli z owocami morza, Patro wciągnął milacę - to coś jak empanada, ale zamiast w cieście z mąki nadzienie mięsne ukryte jest w cieście ziemniaczanym. Choć tak nie brzmi, ponoć pyszne. Ale zanim dotarliśmy do stolicy, zatrzymaliśmy się w Ancud z nadzieją, że może ostały się tam jeszcze jakieś pingwiny... Niestety pingwinów nie było. Przeniosły się na wyspę nieopodal, gdzie agencje chętnie zawożą turystów. Ale zorganizowane wycieczki nas nie interesowały. Mając nadzieję, że pingwiny gdzieś jeszcze podczas podróży nam się ukażą, po przekąsce nad wybrzeżem pojechaliśmy do Castro.

Castro, choć nieduże, ma bardzo przyjemną atmosferę.

Zabudowa stolicy Chiloe sięga plaż. Domki przy plaży, by mogły przetrwać przypływy, budowane są na wysokich drewnianych podpórkach i wyglądają jak domki na kurzej łapce. Wciąż kultywuje się zwyczaj przenosin całych domostw w trakcie lub zaraz po zamążpójściu. W ceremonii uczestniczą całe wioski i sąsiedztwa. Domek podnosi się, ładuje na wóz i cały dobytek wraz z członkami rodziny panny młodej przenoszony jest, w akompaniamencie muzyki, śpiewu i tańca, w pobliże domostwa męża.

Z Castro autobusem miejskim można bardzo łatwo dostać się na położone nieopodal malutkie półwyspy, będące jednocześnie pięknymi punktami widokowymi. My jednak zdecydowaliśmy się jechać dalej. W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że prom do Puerto Cisnes odchodzi dziś wieczorem lub za cztery dni. Postanowiliśmy przeprawić się od razu, jeśli uda nam się zdążyć. Po obiedzie w Castro pojechaliśmy do Quellon. Tam udało nam się kupić bilet na prom nocny, który w 10 godzin miał nas dowieźć na kontynent. Bardzo się cieszyliśmy, gdy autobus wyjechał na czas i dojechał jedynie z 15 minutowym opóźnieniem. Udało się!

Ok. 23:00 weszliśmy na prom. Na statku leciała właśnie Gra o tron z hiszpańskim dubbingiem. Śmieszny ten hiszpański dubbing wszystkiego. Przerabiają nawet najbardziej popularne przeboje. Wszystko brzmi tak samo, tylko wokal jest bardziej dramatyczny. Rejs był bardzo niespokojny, statkiem i nami rzucało na prawo i lewo i nie miało to nic wspólnego z kołysaniem. 

Byliśmy szczęśliwi wychodząc o 8:00 rano na ląd w Puerto Cisnes, mimo że lało.

W Puerto Cisnes wszystko było zamknięte (to chyba standard w Patagonii :)). Udało nam się uzyskać nikłą informację od przemykającej ulicą Pani, że autobus do Coyhaique, dokąd chcieliśmy tego dnia dojechać, odjeżdża codziennie o 6:00 rano. Pozostał nam autostop. Czekaliśmy 2 godziny w deszczu.

W końcu dobry człowiek w vanie zabrał nas prosto do Coyhaique. Pomimo deszczu widoki radowały dusze.

Coyhaique okazało się niedużym, ale ładnym i dobrze rozwiniętym miasteczkiem, otoczonym ośnieżonymi górami i położonym w przepięknej dolince, którą można podziwiać w całej okazałości wjeżdzając do miasta od północy. Gdy dotarliśmy na miejsce przestało padać i znacznie się przejaśniło. Spacer na stację autobusową był bardzo przyjemny. Autobusy do Bahia Murta, gdzie chcieliśmy się zatrzymać, aby obejrzeć Capilla de Marmol, odjeżdżały jutro rano. Znaleźliśmy więc bardzo przytulny hostel - de Arbol, a rano wyruszyliśmy do Bahia Murta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.