Pogoda rządzi planem. Capillas de Marmol i Cerro Castillo
Podróż z Coyhaique do Bahia Murta trwała nie 1,5 h, jak powiedział nam sprzedawca biletów, ale 5h. Wyszliśmy z pojazdu strasznie głodni. Na domiar złego okazało się, że do centrum miasteczka mamy jeszcze 4 km. Patro był niepocieszony. Przeszliśmy całą trasę, co jakiś czas doświadczając przelotnego deszczu. Lodowiec za naszymi plecami odsłaniał się i chował co 10 minut - tak zmienna jest aura w Patagonii.
Doszliśmy w końcu do maleńkiej wioski, zamieszkanej przez niespełna 600 mieszkańców, gdzie po uliczkach błądziły nie tylko stada psów, ale i konie.
Poza pięknymi szczytami, które widzieliśmy przez cały spacer, zobaczyliśmy z bliska turkus jeziora General Carrera.
Gdy dotarliśmy do naszego hostelu (który bardziej przypominał cabañas, czyli coś w rodzaju domku letniskowego ogrzewanego piecem), nikogo tam nie było. Poczekaliśmy godzinę, napisaliśmy smsa do właściciela i nic. Zamknięte. W końcu z pomocą przyszła nam, jak zawsze niezastąpiona, sąsiadka. Zadzwoniła do właściciela, który, jak się okazało, przebywał w Osorno, czyli jakieś 1400 km od Bahia Murta, i twierdził, że miejsce jest już dawno zamknięte, a naszej rezerwacji nie dostał. Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy poszukać czegoś innego, bo lało. Dochodzenie swoich praw przełożyliśmy na później. Na ulicach nie było żywej duszy, na szczęście były szyldy. W wielu domkach, opatrzonych znakiem "cabañas", nikogo nie było. W końcu, na samym skraju wioski, znaleźliśmy zamieszkany dom. Pani zażyczyła sobie mrożącej krew w żyłach kwoty, ale udało się wynegocjować znośną. Weszliśmy i padliśmy.
Typowe chilijskie cabañas wyglądają tak:
Często jest w nich zimno, szczególnie nad ranem, bo trzeba samemu palić w piecu. W tej było całkiem cieplutko. Pani rozpaliła nam piecyk i zostawiła sporo drewna. Ale okazało się, że nie ma ciepłej wody...
Wycieczki na Capilla de Marmol z Bahia Murta już nie ruszały, więc następnego dnia musieliśmy się przetransportować albo do Puerto Sanchez, albo Puerto Tranqillo. Wybraliśmy to drugie - bliżej głównej trasy. Rano złapaliśmy stopa do skrzyżowania i z łatwością wydostaliśmy się z ulubionej wioski Patryka 🙂 Ale na rozstaju dróg czekaliśmy na samochód około dwóch godzin.
W końcu udało się dojechać do malutkiego miasteczka przy turkusowym jeziorze General Carrera i od razu złapać łódkę na Capillas de Marmol, czyli marmurowe formacje skalne o niezwykłych kształtach i kolorach.
Przenocowaliśmy w Puerto Tranquilo w kolejnej cabani. Ta już nie była taka ciepła i musieliśmy motywować panią do przyniesienia większej ilości drewna. Ale była ciepła woda 🙂
Ponieważ informacje pogodowe dostarczały coraz więcej nadziei na przejaśnienia, postanowiliśmy wrócić kilkadziesiąt kilometrów Carreterą na północ do Parku Nacional Cerro Castillo, aby zobaczyć to, co pominęliśmy z powodu deszczu. Park nie jest tak dobrze znany jak rozsławione Torres del Paine. Nie dorównuje mu też rozmiarem, ale urodą już tak, i widać to już z miasteczka.
Niestety było zimno, a my nie byliśmy wystarczająco dobrze przygotowani, aby porywać się na wielodniowe biwakowanie. Wybraliśmy więc jednodniową wędrówkę do laguny u szczytu góry. Dzień zapowiadał się doskonale! Na szczycie była tylko mała chmurka. Po drodze widoki kolorowych jesiennych drzew skontrastowane z bielą ośnieżonych szczytów wciąż kazały nam się zatrzymywać.
Patagonia sprawia, że mimo chłodu i niewygody człowiek od razu czuje się szczęśliwszy. Ale na górze czekała na nas niespodzianka: śnieg po kolana i śnieżyca. Ta mała, widziana z dołu, niepozorna chmurka dużo zmieniła na górze. Weszliśmy do innego świata, jakbyśmy się przenieśli w czasie i przestrzeni. Zimno nas przenikało, a szczytu momentami w ogóle nie było widać. To najbardziej nieśmiała góra Patagonii. Dopiero gdy zaczęliśmy cierpieć z zimna, Castillo powoli zaczęło się odsłaniać.
Zapatrzyliśmy się na górę zbyt długo i zaczęło być nieprzyjemnie. Schodząc łzy ciekły mi po policzkach z powodu bólu w boleśnie odmarzających palcach dłoni i stóp. Na szczęście im niżej, tym dalej od chmurki i cieplej. I nie byliśmy sami! Na sam szczyt wszedł z nami czarny wilk, spotkany przy hostelu 🙂
Zimno tak nas zmotywowało, że trasę obliczoną na 7-8 h, przeszliśmy w 5, z dłuższym postojem na szczycie. Trochę zaczęło do nas dochodzić, że nie jesteśmy przygotowani na wypady w ośnieżone góry i w ogóle, że w swoich założeniach podróżowania bez ograniczających kilogramów nie przewidywaliśmy zaawansowanego hikingu w mrozie. A jesienią, w nieprzewidywalnych warunkach pogodowych, nawet jednodniowe wyjście w chilijskie góry może boleć.
Mimo bolesnego doświadczenia i próby wyciągnięcia z niego wniosków, postanowiliśmy jechać Carreterą Austral do końca i po zdobyciu Cerro Castillo ruszyliśmy do Cochrane.
One Reply to “Pogoda rządzi planem. Capillas de Marmol i Cerro Castillo”