Urugwajskie początki – Carmelo i Colonia

Urugwajskie początki – Carmelo i Colonia

Do Carmelo, czyli naszego pierwszego urugwajskiego miasteczka, dopłynęliśmy już w ciemnościach. Odprawa była bardzo sprawna i szybka: paszporty, skanowanie bagażu, żadnych pytań. Choć nie obyło się bez strat: pozbawiono nas dwóch bananów. To, że Chile ma restrykcje wiedzieliśmy, w końcu można ten kraj potraktować jak wyspę, ale Urugwaj?

Na stacji powitały nas psy, jednak w znacznie mniejszym stadzie niż w Chile czy Argentynie. Powietrze było ciepłe i bardzo wilgotne. Dzięki niemrawym latarniom ulicznym widzieliśmy zarys palm przy brzegu zatoki. Miasteczko było cichutkie i opustoszałe. Wszędzie unosił się intensywny zapach marijuany.

Pierwszy hostel, do którego weszliśmy był otwarty na oścież i zupełnie pusty. Na biurku recepcyjnym znaleźliśmy kartkę z informacją, że ktoś tu pracujący właśnie wcina kolację w paridziarni i tam trzeba pytać o szczegóły. Pofatygowaliśmy się, zapytaliśmy, ale cena nas lekko oszołomiła - jak za dobry hotel w Polsce. Poszliśmy dalej. Trafiliśmy na hostel o nazwie Carmelo. Wchodząc, zdaliśmy sobie sprawę, że zapach zioła na ulicy wcale nie był aż tak intensywny. Gabriel, właściciel hostelu, przedstawił nam mieszkańców: Nowozelandczyka i Rosjanina. Urugwajczyk przyszedł później i przedstawił się sam. Miał na imię Mariano i bardzo bujną osobowość. Cały wieczór spędziliśmy umierając ze śmiechu przy opowieściach Mariano o jego miłosnych perypetiach z głuchą mamą w tle. Dowiedzieliśmy się też trochę o Urugwaju z mariańskiej perspektywy.

Urugwaj ma opinię najbardziej postępowego i najlepiej urządzonego kraju Ameryki Południowej. Według Mariano to tylko fasada. Mówił, że kraj pomimo niewielkiej liczby mieszkańców zmaga się z bezdomnością dużego procentu populacji, służba zdrowia nie działa, jest kosztowna i ludzie umierają w kolejkach, czekając na zabieg. Politycy wciąż dbają przede wszystkim o własne interesy i interesy wąskiej grupy osób, ale robią to w białych rękawiczkach, nie tak ostentacyjnie, jak w innych państwach regionu. Urugwaj infrastrukturalnie rzeczywiście wyróżnia się spośród krajów Ameryki Płd. Jest dużo nowoczesnej architektury, strefa publiczna jest zadbana, w autobusach jest ogólnodostępne wifi, jest bardzo bezpiecznie. Żyje się powoli. Urugwajczycy uważani są za spokojny, bezproblemowy i zrelaksowany naród, chociaż my mieliśmy inne wrażenie. Większość spotykanych przez nas osób narzekała na warunki życia, niskie płace, wysokie ceny, edukację, służbę medyczną. Choć to prawda, że wjeżdżając do Urugwaju rzeczywiście się zwalnia i przechodzi w inny stan. Może to przez wszędzie unoszące się relaksujące opary wiadomego pochodzenia.

Wieczorem zdecydowaliśmy, że rano przenosimy się z Carmelo do Colonii. Okazało się, że stamtąd pochodzi Mariano i do tego jest aktywnym Couch Surferem. Postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia.

Nie wyjechaliśmy jednak wcześnie rano. Wciągnęliśmy się w rozmowę z Jurijem i chociaż już dawno powinniśmy się wymeldować, czas tak szybko mijał na rozmowie, że ocknęliśmy się dopiero około 14:00. Jurij opowiadał dlaczego wyjechał z Rosji i dlaczego podróżuje już od dwóch lat. Jest tatuażystą i pracuje dorywczo w trakcie podróży. Rozważa pozostanie w którymś z krajów Ameryki Południowej. Chciałby otworzyć tutaj swój salon. Mówił, że w Rosji to niemożliwe. W swoim kraju nigdy nie wychodził na swoje, bo system nie pozwala utrzymać się małym przedsiębiorstwom. Do tego to, co się dzieje w polityce i jej konsekwencje społeczne sprawiają, że nie może dalej tam żyć. Bogaci coraz bardziej się bogacą, biedni ubożeją i czuć zapaść gospodarczą. Męczy go ciągła międzynarodowa walka Rosji, brak koncentracji na sprawach krajowych i problemach społecznych. Uwiera go ograniczony światopogląd zmęczonej walką o podstawowe rzeczy społeczności, nietolerancja i przemoc na podłożu np. orientacji seksualnej, wobec muzułmanów, wpływ cerkwi na prosty lud. Był bardzo ciekawy Polski. Mówił, że nie miał jeszcze okazji słyszeć języka polskiego na żywo.

I tak sobie konwersowaliśmy ciesząc się, że możemy pogadać tak po rusku, aż w końcu wstał Gabriel i mogliśmy rozliczyć rachunki.

Podróż do Colonii była króciutka. Po 2 godzinach byliśmy na miejscu - w starym przemytniczych mieście, gdzie ścierały się wpływy brytyjskie, portugalskie, i hiszpańskie (zresztą jak w całym Urugwaju). Doskonale widać to w architekturze starej części miasta. Spacer po miasteczku unieprzyjemnił nam deszcz i trochę kolor wody, który po lazurach i turkusach Patagonii sprawił, że zawinęliśmy się z wybrzeża tuż po zaspokojeniu ciekawości.

Pierwszą noc zatrzymaliśmy się w hostelu Español, w którym rezydowało kilku robotników z interioru Urugwaju. I tak poznaliśmy, co znaczy portuñol, czyli hiszpański z naleciałościami brazylijskiego portugalskiego. Nie rozumieliśmy nic (znowu). A panowie byli bardzo kontaktowi i ciekawscy. W końcu się jednak poddali i przerzucili na futbol, głośno i emocjonalnie komentując działania boiskowe.

Kolejną noc spędziliśmy u Mariano. Kupiliśmy wino, przygotowaliśmy kolację. Wszystko wspólnie skonsumowaliśmy w kuchni głuchej mamy. A potem przenieśliśmy się do lokum Mariano i zaczęło być ciężko. Trochę karaluszków i ślimaków, nie tylko w łazience. Do tego Mariano opowiadający, że jest seks maszyną 😀 Udało się szczęśliwie zejść z tematu, Mariano zaproponował film i w sumie wieczór spędziliśmy miło, śmiejąc się przy Toc Toc i co jakiś czas sprawdzając, czy ślimaki nie podchodzą zbyt blisko do łóżka. Noc była cięższa, bo Mariano chrapał i cały czas włączał gorący nawiew w mieszkaniu. Rano szybciutko ulotniliśmy się do Montevideo, dziękując grzecznie za wszystko na Whatsappie, bo w sumie był to bardzo gościnny host. Na pewno długo go nie zapomnimy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.