Na chwilę plaże, za chwilę góry – Trujillo, Huanchaco, Cajamarca
W Trujillo wysiedliśmy o 5:00 rano. Było jeszcze ciemno, ale gdy przeszliśmy 2 km w stronę właściwego przystanku autobusów miejskich, zaczęło dnieć. Na przystanku spotkaliśmy starszą panią, która, tak jak my, jechała do Huanchaco. Była z Limy i choć tam też jest wybrzeże, a w okolicy kilka miejscowości wypoczynkowych, przyznała, że woli Huanchaco. Inna bryza. Uwierzyliśmy na słowo.
Według informacji potwierdzonych przez panią busy do Huanchaco powinny przejeżdżać co 10-15 minut. Siedzieliśmy, czekaliśmy, obserwowaliśmy budzące się miasto, a autobus nie nadjeżdżał. Był wczesny niedzielny poranek, pewnie dlatego.
Kobieta opowiadała, jak niebezpiecznym miejscem jest Trujillo i że to wina imigrantów z Wenezueli (najmilsi ludzie, jakich spotykamy na trasie). Ostrzegała, by nie wsiadać do taksówek, w których już ktoś jest lub do prowizorycznie oznaczonych. Ale my po Boliwii wiedzieliśmy już dlaczego. Poza tym nie jesteśmy chętnymi użytkownikami taksówek. A jednak tym razem musieliśmy skorzystać. Wydawało się, że na transport miejski będziemy czekać w nieskończoność. Nasza towarzyszka niedoli po jakimś czasie sama zaproponowała wspólną taksówkę. Na jej słowa samochód wyrósł jak spod ziemi i zatrzymał się tuż obok nas. Po wszystkich wysłuchanych przez ostatnią godzinę historiach nieuchronnie pojawiła się myśl: a co jeśli to nie sympatyczna starsza pani, a podstępna baba. Uśpiła naszą czujność, a teraz zapakuje nas do auta. Skręcimy w jakąś nieznaną uliczkę, a szczwana babcina wraz z młodym kochankiem, robiącym za taksówkarza, dobierze się do naszych oszczędności, aparatu i ipada, na których są wszystkie notatki i wspomnienia... Jedyny ratunek w maps.me. Włączyliśmy mapę i śledziliśmy drogę. Po chwili wjechaliśmy na główną trasę, więc już po dwóch kilometrach myśli o przebiegłej babci poszły precz.
Miasteczko było nieopodal. Tym razem, jak nigdy, zarezerwowaliśmy lokum wcześniej. Nasza współpasażerka ochoczo stwierdziła, że spyta w tej samej miejscówce o miejsce dla niej. Było. I tyle ją widzieliśmy. Zabunkrowała się w pokoju obok i przez cały czas oglądała filmy. My po przespaniu kilku godzin poszliśmy na rekonesans miasteczka określanego jako peruwiański raj dla surferów.
Plaża była pokaźna, ale obstawiona sprzedawcami i brudna, a niebo nad nią zasnute chmurami jak w Limie. Surferów rzeczywiście było sporo, fale wyglądały na dość wysokie, ale woda nie zachęcała ani do przesiadywania na plaży, ani do kąpieli.
Postanowiliśmy więc skorzystać z tego, co było najprzyjemniejsze, czyli baru przy oceanie. Fale szumiały głośno, a z tarasu mogliśmy oglądać spektakularny zachód słońca.
Zdecydowaliśmy się pożegnać Huanchaco następnego dnia - jedziemy do Trujillo, z przystankiem w muzeum Chan Chan kultury Chuma. Niestety gubiąc zupełnie rachubę czasu i nie zdając sobie sprawy jaki jest dzień tygodnia, trafiliśmy złośliwie na poniedziałek (o podły, nieprzewidywalny losie!). Muzeum było zamknięte. Wyglądało na to, że nie mamy się dokąd spieszyć. Chcąc wynagrodzić sobie rozczarowanie, poszliśmy na kawę i ciasto(a).
Kafejka znajdowała się niedaleko opustoszałej, cichej i spokojnej w poniedziałkowe południe plaży i świeciła pustkami. Dopiero po kilku minutach przyszła jeszcze jedna para. I to polska! Magda i Piotr spędzali w Peru miesięczne wakacje. Rozmawialiśmy o naszych doświadczeniach w Peru i spostrzeżeniach odnośnie kraju. Tak jak i my mieli mnóstwo pozytywnych odczuć. Usłyszeliśmy też od nich największy komplement, jaki w tamtym momencie mogliśmy sobie wyobrazić: nie wyglądamy jakbyśmy byli w podróży od 7 miesięcy. A czuliśmy się tacy zapuszczeni! Włosy - samowolka, w ubraniach coraz więcej dziur, broda Patro żyje własnym życiem... Zaczęliśmy nawet zazdrościć ludziom, będącym w podróży od miesiąca - tacy świezi i nietknięci fatygą! Jedyne czego im nie zazdrościliśmy, to to, że można ich na kilometr wyłowić z tłumu.
Przegadaliśmy z Magdą i Piotrem 3 godziny, jak starzy znajomi, którzy nie widzieli się kilka miesięcy, nie wierząc, że czas minął tak szybko. I przestaliśmy żałować, że muzeum było zamknięte.
Po tej intensywnej wymianie myśli i doświadczeń pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do miasteczka. W Trujillo postanowiliśmy zdać się na los, w końcu w każdym przypadku zyskiwaliśmy - jeśli nie będzie dostępnych biletów, idziemy jutro do muzeum, jeśli będą, jedziemy do Cajamarci dziś i spędzimy więcej czasu eksplorując północ pełną preinkaskich ruin i ciekawych faktów z historii Inków. To w Cajamarce został zgładzony ostatni potężny władca Inków - Atahualpa.
Na dwóch odwiedzonych przez nas stacjach biletów już nie było (tak, tak, w Peruwiańskich miasteczkach PKSów bywa kilka). Do ostatniego biura przetransportowaliśmy się więc collectivo, z bardzo nerwowym, ale niesłychanie uprzejmym dla pasażerów kierowcą, i tam dostaliśmy bilety. Ale dopiero na 22:00. Poszliśmy więc posilić się w chińskiej restauracji serwującej peruwiańska Chaufę, a potem do kafejki na kawę.
W kafejce o spokój było trudno. Zastanawialiśmy się, jak ludziom sprawia przyjemność picie kawy w tak okropnie głośnych okolicznościach. Kafejka z zewnątrz wyglądała jak oaza spokoju, a wewnątrz nie było słychać nic poza ruchem ulicznym. Co jakiś czas, regularnie podskakiwaliśmy na dźwięk klaksonów. Było naprawdę głośno. Pomieszczenie zbierało i intensyfikowało dźwięki. Ale ludzie obok siedzieli wyluzowani jak gdyby nigdy nic 🙂 Wypiliśmy kawę w pośpiechu i przenieśliśmy się na dworzec. Tam, mimo głupiej amerykańskiej komedii transmitowanej przez ogromne telebimy, było ciszej.
Po 9 godzinach nocnej jazdy wylądowaliśmy w Cajamarce. Jeszcze przed 5:00 rano. Zdaje się, że przełamaliśmy swój stary zwyczaj - zamiast w nocy przyjeżdżamy nad ranem. Niewiele to zmienia, tak samo ciemno. Na szczęście w hostelu mieli dla nas miejsce nawet o tej porze. Nasz pokój był pusty i mogliśmy się wyspać, nie czekając na check in.
Cajamarca okazała się przepięknym, bardzo spokojnym miasteczkiem. Tego dnia wyszliśmy na główny miejski rynek, który znajdował się nieopodal, zjedliśmy i niestety wróciliśmy do łóżka. Ja miałam gorączkę i traciłam głos, chyba zapalenie krtani, a Patro nie mógł na długo rozstać się z toaletą. I tak spędziliśmy 2 dni. Trzeciego dnia w końcu wyszliśmy zwiedzić historyczną część miasta. Zatrudniliśmy nawet przewodnika - śmiesznego dziadka, który ostrzeżony, że nie mówimy dobrze po hiszpańsku, mówił do nas w zwolnionym tempie i pokazywał daty na palcach 😀 Najciekawsze dla nas były informacje o starych kulturach, dziadek za to lubował się w kościołach. Nie bardzo chciał odpowiedzieć na pytanie dlaczego w Peru nadal tak popularny jest Kościół Katolicki, pomimo wstrząsających krajem (i kontynentem) skandali i niewątpliwie ogromnego wkładu Kościoła w niszczenie kultury przedkolonialnej.
Jednym z punktów wycieczki było miejsce, gdzie przetrzymywano Atahualpe po jego schwytaniu.
Atahualpa przybył do Cajamarci z 7 tysiącami nieuzbrojonych ludzi. Nie ma historycznych informacji na temat tego, jak został zwabiony do miasta, ale ewidentnie Inkowie nie spodziewali się konfrontacji zbrojnej. Tego dnia Hiszpanie zabili 5 tys. nieuzbrojonych Inków i uwięzili ich przywódce. Ten, chcąc się wykupić, ofiarował im złoto, ulokowane w jednym z pomieszczeń łaźni inkaskich nieopodal miasta. Była to ogromna ilość złota, wypełniająca pomieszczenie do wysokości podniesionego ramienia Atahualpy. A ten, w odróżnieniu od swoich rodaków, był niezwykle wysoki - mierzył 185 cm. Po zagarnięciu złota Hiszpanie wymusili jeszcze dwie takie same ilości srebra, po czym zabili Inkę.
Cajamarca to też centrum kultury preinkaskiej. Była to jedna z bardziej rozwiniętych kultur istniejących na terytorium dzisiejszego Peru. Cechą charakterystyczną kultury jest oryginalna ceramika. Ludy Cajamarca grzebały ciała zmarłych w skałach. Wycinano w tym celu specjalne otwory, zwane oknami. Ciała układano w pozycji siedzącej, typowej dla wszystkich kultur w tym obrębie, także inkaskiej. Otwory te, dziś nazywane oknami (ventanas), można zobaczyć w Otuzco (tzw. Ventanillas de Otuzco). W pobliżu znajdują się także Baños del Inca - wody termalne sięgające czasów przedkolonialnych, a także kolejny zadziwiający obiekt - Combemayo, który, przypuszczalnie, związany jest z kulturą Chavin.
Po odwiedzeniu okolicznych atrakcji, wciąż osłabieni, ale już nieco bardzej ruchawi, ostatniego ranka wspięliśmy się na wzgórze Santa Teresa, by zobaczyć Cajamrcę w pełnej okazałości, a po południu pojechaliśmy w kierunku dżungli, do Chachapoyas, skąd zamierzaliśmy wyruszyć do Kuelap - ruin nazywanych Machu Picchu północy.
One Reply to “Na chwilę plaże, za chwilę góry – Trujillo, Huanchaco, Cajamarca”