DZIEŃ 3 – Czekając na wiadomości i łódkę w Pantoje (Peru)
Trzeci dzień na Rio Napo spędziliśmy w peruwiańskiej wiosce Pantoja, czekając na łódkę, która mogłaby nas zabrać bliżej Iquitos - dużego miasta ulokowanego w peruwiańskiej dżungli, dokąd można dotrzeć jedynie drogą wodną lub powietrzną. Idąc na śniadanie do jednej z dwóch jadłodajni w wiosce, dowiedzieliśmy się, że łódka cargo (na którą liczyliśmy, bo jedzie bezpośrednio do Iquitos dzień i noc, jest tańsza i można na niej spać w hamakach), nie przypływa już od kilku dni i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy się zjawi. Ale za to dziś miała dopłynąć tzw. szybka łódka, która powinna ruszyć w rejs jutro rano. Jest droższa i zatrzymuje się na nocleg w wiosce Santa Clotilde, znajdującej się pół dnia drogi od Iquitos.
Po śniadaniu usiedliśmy więc w altance przed hostelem, kryjąc się przed słońcem, czytając książki i kontrolując, co cumuje do naszego maleńkiego brzegu. Po krótkim czasie przypłynął peke peke ze znaną nam ekipą dwóch Francuzów i Anglika - fotografa. Nie mogli dojechać do zaplanowanej wioski w Ekwadorze, położonej w pobliżu Parku Yasuni. Nikt nie chciał ich tam zabrać, poza jednym człowiekiem, który rzucił zaporową cenę tysiąca dolarów. Przedsięwzięcie okazało się bardzo niebezpieczne, ponieważ wioski na tym terenie są kontrolowane przez armię. Rząd przesuwa plemiona z terenów bogatych w ropę, a one migrując, wkraczają na terytoria innych plemion, przez co wybuchają konflikty i giną ludzie. Armia jest w niemal każdej małej wiosce. My też, w drodze do Rocafuerte, natknęliśmy się na żołnierzy, którzy urządzili nam krótką kontrolę paszportów i celu podróży.
Powoli na altanie zaczęło być niewygodnie, postanowiliśmy więc rozciągnąć nasz hamak na małym podeście za hostelem. I tak spędziliśmy cały dzień, z przerwami na pogawędki z Francuzami i Anglikiem, obiad, negocjacje łódkowe i internet, który był dostępny tylko w jednym miejscu w wiosce - w szpitalu. Próbowaliśmy wysłać na stronę nasze filmy z drogi, ale prędkość sieci szpitalnej uniemożliwiła nam ten manewr.
Słuch i wid o łódce cargo zaginął, zdecydowaliśmy się więc popłynąć szybką łódką, która w końcu przybiła do brzegu i miała wypłynąć nazajutrz o 5:00 rano. Jej cena była wyższa niż się spodziewaliśmy - 140 dolarów za dwie osoby, za półtora dnia rejsu. Pojazd był też w dużo gorszym stanie niż to sobie wyobrażaliśmy, szczególnie za taką cenę. Ale uznaliśmy, że nie mamy wyboru, nie chcemy czekać w jednej wiosce przez tydzień. Płyniemy. Udało się włączyć wyżywienie i nocleg w koszty biletu i choć wiemy, że z opcji wegetariańskich będzie ryż z jajkiem na śniadanie, obiad, kolacje, a Patro może dostanie do tego jakiś ochłap kurczaka, czuliśmy, że w żaden inny sposób już nie polepszymy swojego losu. Ekipa fotograficzna pojechała z nami.