DZIEŃ 4 – Pożegnanie z Pantoją. Witaj nowa rzeczna wiosko – Santa Clotilde (Peru)

DZIEŃ 4 – Pożegnanie z Pantoją. Witaj nowa rzeczna wiosko – Santa Clotilde (Peru)

Nastawiliśmy budzik na 4:00 i 4:15, ale na kwadrans przed zaplanowanym końcem snu obudził nas huk. Przez chwilę myślałam, że jestem na Islandii w trakcie zamieci, podczas której od silnych i huczących podmuchów wiatru głośno skrzypią ściany i meble. Ale tutaj taki hałas oznaczał deszcz, atak ogromnej ilości wody, zagłuszający każdy dźwięk dookoła, nawet mój własny głos.

W Pantosze elektryczność działa od 18:00 do 23:00. Aby zobaczyć cokolwiek wokół, musieliśmy uruchomić tablet, jedyny działający sprzęt elektroniczny (poza aparatem), jaki nam pozostał. Patro włączył ekran i skierował światło na swoje buty, a w ich pobliżu przemknął największy karaluch jakiego do tej pory widzieliśmy! To ci pobudka! Teraz już musieliśmy się prędko ewakuować. Na korytarzu zaczęły pobłyskiwać światła latarek. Wszyscy szykowali się do wejścia na pokład. Gdy wynieśliśmy swoje plecaki na korytarz, deszcz ustał. Jedynie lekko kropiło. Ludzie zawiadujący naszym skromnym okrętem spali na łódce i to my, gotowi przed czasem, musieliśmy ich obudzić. Wiadomo już było, że nie wyruszymy zgodnie z planem, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się, że nawet w taką ulewę da się przetrwać na tej lichej łódce, a nawet twardo spać.

Pomimo opuszczonej plandeki na pokładzie strasznie wiało, tak, że musiałam naciągnać kaptur i zawiązać bandamkę w obawie przed powrotem stanu chorobowego sprzed dwóch dni. Siedzenia były strasznie niewygodne - ławki po dwóch stronach burty, a przecież całą noc spała na nich rodzina z dziećmi... Padało lekko i chmurzyło się przez pół dnia. Potem wyszło piękne słońce i chmury nad wodą zaczęły przybierać fantastycznie puchate kształty. I w tym słońcu Patro dostrzegł w wodzie różowe delfiny, które zdarza się spotkać na rzece Napo.

Zatrzymywaliśmy się w kilku wioskach, zabierając i wysadzając pasażerów, a w jednej z nich zabawiliśmy na dłużej (na obiad). Była to dziwna wioska trzech domków i gąszczu, z którego wydobywała się hardcorowa muzyka techno... Mogłabym sobie wyobrazić taki sen, rzeczywistość w tej postaci była zbyt dziwna.

Dopłynęliśmy do San Clotilde przed 17:00 i gdy tylko weszliśmy do pokojów, rozpadało się na dobre i nie przestało przez całą noc. Pokoje dawały wiele do życzenia, ale nasz standard spadł na psy - jeśli nie jest gorzej niż w Congon, damy radę! Rozpięliśmy nad łóżkiem jedną ze swoich moskitier, bo owady mimo siatek w oknach cudem dostawały się do pokoju, i zasnęliśmy tuż przed 23:00, ze świadomością pobudki o 3:00 rano.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.