DZIEŃ 20, 21, 22 – Z Tabatingi do Manaus (Brazylia)

DZIEŃ 20, 21, 22 – Z Tabatingi do Manaus (Brazylia)

Łódka, na którą bilet w kieszeni mieliśmy od wczoraj, wypływała w samo południe. Po prysznicu (mimo napiętego grafiku nie mogliśmy sobie odmówić kolejnego, szczególnie po wielu dniach żółtej wody w Iquitos) i śniadaniu na mieście (ostatnia szansa na arepę) ruszyliśmy collectivo, czyli autobusem miejskim, na granicę. Mieliśmy być o 9:00, a dochodziła 10:00. Kierowca w autobusie opowiadał, że Tabatinga to "gorące miasto" (cytat), co tydzień giną tu cztery osoby, a po stronie kolumbijskiej dwie, głównie przez długi. Ostatnio zginął policjant.

Przeszliśmy kawałek do portu, nocą musiało nieźle lać, bo droga była strasznie zabłocona. W porcie wszyscy wciąż czekali na wejście na statek. Kazano zostawić nam bagaże w jednej z ustawionych kolejek i odprawić się w kontenerze policyjnym. Później czekaliśmy prawie do 12:00. W końcu kazano nam zabrać bagaże i przejść w pobliże łodzi. Tam odbywała się inspekcja. Gdy wszystkie torby zostały ułożone w 3 rzędy, puszczono psy. I już wiedziałam, co się stanie... Przewoziliśmy herbatki z koki, które kupiliśmy w Peru jako upominki. Wiedziałam, że może być problem na granicy w Europie, ale zupełnie zapomniałam, że w Brazylii też jest trochę inaczej. Uśpiło nas wielomiesięczne bezkłopotliwe pokonywanie granic. Ale Tabatinga i Leticia to znana granica przemytnicza, tutaj nie mogło być tak łatwo.

Jeden z psów zatrzymał się przy moim plecaku, usiadł i nie chciał się ruszyć nawet ciągnięty przez policjanta. Podeszliśmy do plecaków i zaczęło się przeszukiwanie. Strażnicy chyba nie wierzyli w nasz przemyt, bo od razu zapytali, czy mamy papierosy, yerbe mate (którą mieliśmy) i czy przypadkiem nie przewozimy herbatek z koki. Oddałam wszystkie. Nie będzie upominków.

Później poszło już gładko. Umiejscowiliśmy się na najwyższym piętrze, standardowo przy słupku, by przypiąć do niego bagaże. I przenieśliśmy się w inny świat. Świat ludzi o czystych paznokciach i czystych stopach. Miejsca było dużo więcej niż na poprzedniej łodzi, więc nie wisieliśmy w ścisku. Były prysznice, ładny bufet, ale kolejka do niego ustawiała się godzinę (jak nie dwie) przed wydaniem posiłków... Posiłki pojawiały się w przedziwnych godzinach: śniadanie przed 6:00, obiad przed 11:00, kolacja przed 17:00. Kawa dostępna była w każdej chwili, z tym że bardziej przypominała syrop niż kawę, była słodsza od deseru. Mimo wszystko po Peru czuliśmy się jak na ekskluzywnym rejsie, a nie na łódce cargo. Spokój zabierały tylko jęczące dzieci i ludzie korzystający, jak wszędzie w Ameryce Południowej, z telefonów bez słuchawek: słuchający głośno muzyki, oglądający filmy, grający w gry. Wieczorem na naszym piętrze odbywała się też zakrapiana impreza, na szczęście około 22:00 wszystko ucichło. Spędziliśmy na łódce 4 dni i jeden od drugiego niewiele się różnił. Mieliśmy mnóstwo czasu na sen i czytanie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.