DZIEŃ 23 – Dopływamy do Manaus i nie ruszamy się przez dwa dni (Brazylia)

DZIEŃ 23 – Dopływamy do Manaus i nie ruszamy się przez dwa dni (Brazylia)

Pojawienie się zarysu miasta pasażerowie na naszym piętrze odnotowali głośnym wiwatem. Manaus sprawiało wrażenie ogromnej metropolii, rozciągało się długim pasem na horyzoncie. Już z daleka po lewej stronie miasta można było dostrzec ogromny most, a w centrum zabudowań wysokie wieżowce.

Przybliżając się do Manaus, zobaczyliśmy tzw. spotkanie wód, czyli miejsce, gdzie obok siebie płyną ciemne wody Rio Negro i błotne Rio Solimões (część Amazonki). Przez odcinek ok. 6 km wody obu rzek nie mieszają się ze sobą. Zjawisko wywołane jest różnicą temperatur, gęstością wody i prędkością prądów rzecznych. Spotkanie wód jest jedną z atrakcji polecanych przez agencje turystyczne w Manaus (co uważamy za grubą przesadę). Podobny fenomen można zaobserwować w pobliżu Iquitos i Santarem.

Dopłynęliśmy do Manaus w świetle dnia, w dodatku mieliśmy już zarezerwowany nocleg. Niecodzienne okoliczności. 

Trafiliśmy do hostelu (Familia Crosa) dość szybko i na piechotę. Nie byliśmy nawet zmęczeni, za to bardzo głodni. Musieliśmy zaopatrzyć się w warzywa i owoce, bo tego najbardziej brakowało nam na łódce. Jeden z chłopaków siedzących przy stole w hostelowej kuchni zaproponował (a nawet nalegał), że pójdzie z nami na znajdujące się nieopodal Mercado Municipal. Poprosiliśmy o wskazówki, skoro jest nieopodal na pewno sami trafimy. Stwierdził jednak, że nie ma nic przeciwko, sam lubi tam chodzić, bo poza tanimi produktami spożywczymi można tam też dobrze zjeść. Pomyśleliśmy, że pewnie jest głodny i poszliśmy we trójkę.

Chłopak, o swojskiej ksywce Dżamajka, pędził jak szalony, nie mogliśmy w ciężkim upale za nim nadążyć, a potem nagle zwolnił, błąkał się po straganach z artesanales, pokazując średnio interesujące nas rzeczy. "Jeeeeeść!" krzyczała każda komórka naszego ciała, czemu daliśmy wyraz. Gdy w końcu wypełniliśmy siatki pożywieniem, chłopak sprawnym ruchem próbował je przechwycić (by pomóc) i to wzbudziło nieco nasze podejrzenia. W trakcie dziwnie okrężnej drogi powrotnej wspólny spacer zapachniał obsługą concierge. Po powrocie do domu Dżamajka pożyczył od nas 10 reali, z obietnicą, że odda jutro. Jutro, że pojutrze... W końcu okazało się, że na tyle wycenił swoją usługę towarzyszenia nam na spacerze do mercado... Wbrew naszej woli... Jak wpadł na to, że mając namiot na plecach, nie korzystając z taksówek i stołując się na mercado, zapłacimy za wymuszoną obecność przy zakupach? Nie mogliśmy się na to zgodzić i nalegaliśmy na zwrot "pożyczki". Skończyło się pomyślnie, choć średnio przyjemnie.

Za to obiad dostarczył nam samych dobrych doznań i mnóstwa witamin. Po warzywno-krewetkowej uczcie i koktajlu z açai, czyli borówki amazońskiej, największym brazylijskim przysmaku, padliśmy w chłodnym, klimatyzowanym pokoju.

Nazajutrz właściwie błąkaliśmy się po mieście, nie wiedząc jeszcze jak długo w nim zabawimy. Manaus, podobnie jak Iquitos, otoczone jest dżunglą i stanowi główną bazę wypadową w brazylijską część lasu. Swój najlepszy okres metropolia przeżywała w XIX i na początku XX wieku dzięki eksportowi kauczuku. Miasto jest ogromne, żyje w nim około 3 mln ludzi, ale czasy świetności ma już za sobą. Nie jest reminiscencją przeszłości jak Iquitos, ma ogromny i dobrze rozwinięty port, eksport i import ma się tu całkiem dobrze (port miejski stanowi wolną strefę handlu), ale całość sprawia wrażenie niszczejącego molochu.

Odwiedziliśmy główne części miasta, pokręciliśmy się wokół oczywistych atrakcji, czyli Teatro Amazonas (opera), Palacio Negro (siedziba władz miejskich), Katedry Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny (najstarszy kościół w mieście) i zdecydowaliśmy, że jutrzejszą łódką ruszamy do Santarem, by zobaczyć plaże określane mianem "brazylijskich Karaibów". Przed nami 36 godzin hamakowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.